Społeczni Opiekunowie: Historia Iwony

„Trwało to dwa lata, ale cel został osiągnięty – całe stado zostało wyleczone i wykastrowane”

Historia Iwony

„Od znajomego usłyszałam o parze schorowanych staruszków, którzy mieszkają sami i opiekują się stadem kotów. Cały dzień o tym myślałam, w końcu kupiłam karmę i tam pojechałam…

Na miejscu okazało się, że kotów jest 8, są bardzo zaniedbane, żaden z nich nie jest wykastrowany, więc stado mogło się jeszcze rozrośnąć. Moim priorytetem stało się wyleczenie i wykastrowanie wszystkich kotów ze stada.

W opłaceniu kastracji mogłam liczyć na Stowarzyszenie. Niestety plan okazał się trudniejszy niż zakładałam, a wynikało to z mentalności tych starszych osób – nie chcieli zabiegów, nie rozumieli po co to robić, poza tym uważali, że to krzywda dla kota… Bardzo dużo czasu i energii wymagało, aby ich do tego przekonać.

Przez długi czas byłam jak karetka pogotowia – zawoziłam na leczenie, na zabiegi, na kontrole kolejne koty. Robiłam to przed lub po pracy.

Na jednej z wizyt u starszych państwa zobaczyłam kotkę z bezwładną łapą, od razu zawiozłam ją do weterynarza i łapę udało się uratować, a następnie znaleźć dla kotki dom niewychodzący.

Niestety jedna z kotek, zanim ją wylapałam, zdążyła urodzić – cała czwórka maluchów miała świerzb, tak jak ich matka, więc musiałam każdego dnia dwa razy dziennie jechać tam, podawać leki i czyścić uszka. Kocięta były pod stałą kontrolą weterynarza, więc woziłam je też na kontrolę. W końcu, kiedy podrosły udało się im znaleźć nowe domy.

Cały czas woziłam kolejne koty na leczenie i zabiegi kastracji.

Wtedy zaczęła się pandemia… A ja straciłam pracę. Był to ciężki czas dla nas wszystkich, ale szczególnie narażone były starsze osoby. Wtedy też oprócz opieki nad kotami, zaczęłam się opiekować staruszkami. Robiłam wszystko – zakupy, naprawy kranów, kupno pralki, wożenie do lekarza, wykupowanie leków, składowanie opału do piwnicy.

Kiedy starsza pani zaczęła chorować i nie mogła podnieść się z łóżka, byłam tam każdego dnia rano i wieczorem. Mój partner palił w piecu, ja gotowałam ciepłe posiłki i sprzątałam mieszkanie. W tym najgorszym okresie musiałam też myć i przebierać starszą panią, kupować pieluchy, nową odzież, pościel.

Trwało to dwa lata, ale cel został osiągnięty – całe stado zostało wyleczone i wykastrowane. Opiekunowie są obecnie pod opieką MOPS-u, zostali uświadomieni, że trzeba o nie dbać, szczepić je, odrobaczać i zabezpieczać przeciw kleszczom.

Ten czas odbił się jednak na moim zdrowiu i musiałam się zatrzymać, a następnie mocno zwolnić. Pomagam nadal, ale już trochę inaczej.”

***
Zdjęcie: Pixabay