Iwona Trzcińska
Wartość życia
Większość ludzi zdaje sobie sprawę, że schronisko nie jest dobrym miejscem dla psa. Jednak dla niektórych stanowi i tak przysłowiowe mniejsze zło. Nie będę pisać o okrucieństwach do jakich zdolny jest człowiek wobec „braci mniejszych”, bo o tym możemy usłyszeć/wyczytać zbyt wiele razy. Chcę napisać o tym czego od nich może się nauczyć. I nie ma być sentymentalnie!
Mimi w schronisku była od zawsze. Od zawsze, czyli tak długo, że już nikt nie pamięta, kiedy tam przybyła, ani w jakich okolicznościach. Początkowo nawet nie nazywała się Mimi.
Nie miała rodowodu, ani wybitnej urody, nawet gabarytów, które wymuszałyby uwagę odwiedzających. Mieszkała w boksie w otoczeniu kilku psów – piszę kilku, ponieważ gromada wokół niej stale zmieniała się, zarówno pod względem liczności, jak i składu. Mimi należała do tzw. „psów nieadoptowalnych”, to znaczy takich, których szanse na adopcję są znikome. Nie potrafiła chodzić na smyczy, mimo wielokrotnych prób nauczenia jej tej umiejętności przez wolontariuszy. Będąc niewielkich rozmiarów zwierzęciem, w grupie stała raczej z boku. Często atakowana przez silniejsze psy, znalazła sobie miejsce na budzie, gdzie przez większość czasu przebywała.
Z dachu budy widok był wspaniały, nie dość, że bez stresu mogła obserwować schroniskowe życie, to jeszcze taka wyjątkowa lokalizacja sprawiała, że zainteresowanie jej psim bytem wzrosło. Niestety nie na tyle, aby znalazła nowy dom.
Jednak w tym wydawałoby się smutnym życiu Mimi, bywały chwile naprawdę radosne, na które czekała cierpliwie i pokornie. Ich częstotliwość była różna, a ich zwiastunem przybycie wolontariuszy. Nie wszystkich oczywiście, ale tych najbardziej wytrwałych, dla których trudnością nie było zabieranie, a często wynoszenie psów na wybieg. I nie myślcie, że Mimi biegała jak oszalała, obszczekując wszystko wokół, jak większość zwierzaków wypuszczonych na „wolność”. Ona przechadzała się dostojnie na swoich krótkich łapkach, wąchała trawkę i gdyby się dobrze przyjrzeć, dostrzegło by się uśmiech na jej rudym pyszczku.
Na jednej z takich przechadzek wolontariuszka zauważyła, że coś dziwnego dzieje się z łapkami Mimi. Zawsze były krótkie, a ich właścicielka poruszała się na nich niezbyt szybko, jednak teraz stały się dziwnie wykrzywione. Sunia przestała również wskakiwać na dach budy…
Mimi przeszła jedną operację, później drugą, tu można by się rozpisywać o nadziei, walce, cierpieniu i rozczarowaniu, ale nie o tym jest to opowiadanie…
Obecnie Mimi nie chodzi, jej łapki są coraz słabsze, porusza się z trudem sunąc jak foczka. Takie są fakty, jednak faktem jest również, że Mimi chce żyć. Potrafi cieszyć się z drobnostek, odwiedzin ludzi, przysmaku, pieszczoty, nawet zabiegi fryzjerskie są dla niej powodem do radości. Nie umie przybiec na spotkanie, jak to zwykle robią psy, jednak macha ogonem tak intensywnie, że robi przeciąg i piszczy w taki sposób, jakby się śmiała widząc znajomą twarz.
Kto zna Mimi, potwierdzi. Kto nie zna, może ją poznać. Nadal mieszka w schronisku…