Aneta Matuszczak
Kito
O mojej niechęci do kotów od zawsze wiedzieli wszyscy. Nigdy nie darzyłam ich zaufaniem, pomimo, iż nigdy nie miałam z żadnym do czynienia. Aż do dnia….
Chyba zawsze jest takie „aż do dnia…” Aż do dnia, gdy do firmy w której pracowałam przybłąkała się mała „ona”. Czarnobiała kotka z główka skręconą do nieba, gdyż miała takie zapalenie ucha, że nie mogła jej wyprostować. Patrzyła tak na mnie chudzinka, a ja ze strachem w oczach powoli otwierałam się na to stworzenie.
Kito – tak jej dałam na imię.
Okazało się, że koty nie zjadają ludzi w całości, a nawet lubią się tulić, oczywiście, gdy mają na to ochotę.
Mała została firmową maskotką. Po spacerze wracała z głośnym miauczeniem, chyba opowiadając plotki z okolicy. Dzielnie pomagała w „drukowaniu” dokumentów, siadając na drukarce, czym skutecznie blokowała ruch papieru. Uwielbiała szaleństwa na swoim placu zabaw, które ona kończyła uszczęśliwiona, a ja z krwawymi kreskami na dłoniach. Zaczajała się za drzwiami i atakowała mnie, gdy przechodziłam, jakby była co najmniej tygrysem.
Nauczyła mnie cierpliwości, pokazała co to niezależność. Jakim wyróżnieniem były momenty, gdy dobrowolnie wskakiwała na moje kolana i zasypiała. Miłość do kota stała się tak wielka jak moja miłość do psów.
I pozostała do teraz, pomimo, iż Kito już nie ma… Pewnej niedzieli przegrała walkę z dwoma owczarkami niemieckimi…. 🙁