Bogumiła Zdunek
Pamięci mojej Myszki…
Pamiętam ten dzień… choć nie wiem ile lat minęło .. z 15-cie?
Zapragnęliśmy mieć psa. Ja jeszcze nie wiedziałam jak to jest, ale dzieci przechodziły etap chęci posiadania zwierzątka, więc dlaczego nie? Poszłyśmy z córką do sąsiadki, u której oszczeniła się suka. Cudne były te szczeniaczki… puchate kuleczki, niezdarne jeszcze… Jedna z takich podpełzła do Ewki… Wstyd się przyznać, ale nie zwróciłabym na nią uwagi, była najbrzydsza z miotu. Rozglądałam się za ślicznym pieskiem. Jednak to ona nas wybrała, ściślej córkę. Zamieszkała z nami, rosła… z czasem pojawiła się miedzy nami szczególna więź… pokochała mnie…
Dzieci jak wiadomo mają swoje sprawy, szkołę, więc opieka nad suczką w krótkim czasie spadła na mnie. I ona to doceniła.
W końcowym okresie życia kochała najbardziej mnie i Pawełka… ale o tym później…
Byłam wtedy w ciąży.
Moja sunia, która była uosobieniem łagodności stała się dla mnie jeszcze czulsza. Im bardziej rósł mój brzuch, z tym większą troskliwością na mnie patrzyła. Aż nadszedł ten dzień… Noc właściwie…
Obudziłam się przed 3-cią. Zbudził mnie ból. ,,Oho! czas do szpitala” – pomyślałam. Wyczekiwałam tej chwili. Akcja miała miejsce 10 stycznia, a ja wymarzyłam sobie dzidziusia na święta 🙂 . Nie było na święta? No cóż, to na Nowy Rok! Jednak Pawcio się nie spieszył. Bardzo już byłam fizycznie zmęczona a psychicznie chyba jeszcze bardziej tym oczekiwaniem. Czekała ze mną cała rodzina, toteż, gdy to się zaczęło, postanowiłam odciążyć ich, nie martwić, wręcz zrobić niespodziankę. A czy to pierwszy raz miałam rodzić?
Zadzwoniłam po karetkę. Spakowana byłam od dawna. Gdy podjechała, wsiadłam z torbą w ręku. Nie zauważyłam nawet, że ona wskoczyła za mną! Tak! Chciała ze mną jechać… ona wiedziała… wskoczyłaby za mną i do ognia, gdyby było trzeba. Oczywiście ktoś ją pogonił, ale ten jej gest, nigdy tego nie zapomnę…
W szpitalu przeleżałam prawie miesiąc. Nie było lekko, oj, nie, ale historia dotyczy psa, więc przejdę dalej.
Wróciłam do domu i… prawie jej nie poznałam. Te oczy… Jeśli ktoś choć raz był w schronisku wie o czym mówię… Bardzo za mną tęskniła, ale dziecko pokochała od razu! Śmiało mogę powiedzieć, że Paweł miał dwie matki. Odciążała mnie jak potrafiła. Gdy mały zasypiał w wózeczku i przewoziłam go do innego pokoju, ona natychmiast przejmowała wartę. Czuwała nad jego snem. Gdy budził się i zaczynał płakać zaraz przybiegała do mnie informując, że dzieckiem trzeba się zająć. Była niczym najlepsza niania 🙂 Uwielbiała Pawełka, zawsze była blisko, a o spacerkach bez niej nie mogło być mowy. Wszędzie nam towarzyszyła.
Paweł miał może roczek… Mąż wziął małego do koszyczka na rowerek, a ona pobiegła z nimi. Okazało się, że był to jej ostatni spacerek. Zaprowadził ją do psiego nieba… Pamiętam jak się wtedy cieszyła! Towarzyszyła przecież Pawciowi , którego uwielbiała. Nie wiem dlaczego mąż nie wybrał polnej drogi, nie wiem dlaczego jechał rowerem wzdłuż szosy, nie wiem dlaczego przejeżdżając przez ulicę nie pomyślał, że trzeba pomoc psu…
Wpadła pod samochód…
Mąż wrócił do domu ze słowami „Nie mamy już psa”. „Jak to nie mamy ?!!!'” – myślałam, że to jakiś kiepski żart. Nie wierzyłam! Kilkakrotnie powtarzałam to samo pytanie, aż dotarło do mnie, że to prawda.
– „Gdzie ona jest?”
– „Leży przy drodze…”
Oprócz rozpaczy, szoku poczułam ogromną złość.
– „Jak to? Jak mogłeś?”
Kazałam mu wrócić i przywieść ja do domu, nie wracać bez niej. Nie wyobrażałam sobie, że członek naszej rodziny, serdeczna opiekunka mojego dziecka, leży tam gdzieś sponiewierana.
Opierał się, ale czuł że nie ustąpię. Przywiózł…
Nastały dla mnie najczarniejsze dni.
Przez długi czas przychodziłam codziennie na jej grób. Jakby ciągnął mnie ktoś za sznurek.
Nic więcej… nadal boli.
Pamięci burej suczki o najbardziej złotym sercu, jakie dane mi było poznać.