Myśleliśmy, że ma dziewięć żyć. Jak przysłowiowy kot.
Tyle razy było źle, naprawdę źle. Tyle razy szykowaliśmy się na najgorsze… a on za każdym razem nas zaskakiwał. Wychodził z tego, machał ogonem, rozstawiał innych po kątach, szczekał na większych, biegał za piłeczką. Może trochę wolniej, może już nie tak zawzięcie – ale ciągle był sobą.
Wczoraj znów zrobiło się bardzo źle. Późnym wieczorem trafił do lecznicy. I znowu mieliśmy nadzieję, że to tylko kolejny raz, że zaraz wróci do domu. Ale nie tym razem…
Odszedł największy wojownik.
Walczył od początku. Od pierwszego dnia, kiedy trafił do schroniska – w tragicznym stanie. Wszystko wskazywało na to, że już tam zostanie. Ale stał się cud – i wypatrzyli go Wiola i Rafał. Zabrali do swojego domu. Pełnego zwierząt, ale jeszcze bardziej – pełnego miłości.
Lesio nie był jednym z wielu. Był wyjątkowy. I czuł się wyjątkowy. Zadbany, kochany, bezpieczny. Jeszcze przedwczoraj leżał wtulony w swoją ukochaną panią. Jeszcze grzał się w słońcu. Jeszcze był.
A wczoraj się poddał.
Zrobiło się strasznie pusto.
I niewyobrażalnie smutno.
Kochany Łobuzie – miałeś przy sobie cudownych ludzi. I całe grono tych, którzy Ci kibicowali, czekali na dobre wieści.
Tym razem nie przyszły.
Biegaj, Lesiu, po zielonych łąkach. Szczekaj, merdaj ogonem, głośno domagaj się uwagi – jak zawsze.
Do zobaczenia kiedyś
